O Klubie Główna Szkolenie Rejsy Regaty Świętojańskie Ogłoszenia Linki Kontakt
 
Rejs po Wielkich Jeziorach Mazurskich - 2010r.

Plan - planem a życie i tak po swojemu... Mieliśmy popłynąć we czwórkę no to popłynęliśmy - ale w innym składzie. I do tego termin ustalony jeszcze w roku ubiegłym uległ zmianie termin i czas trwania rejsu.
No to po kolei:

Mapa rejsu. (oczywiście pogladowa)
1.Zatoka jeziora Jagodne
2. Port ŻM
3. Przystań "neptun"
4. Zatoka Pierkunowska
5. Orlen
6. ... inna bajka (tu spędziliśmy jeszcze dwa dni na polu namiotowym)

Dzień pierwszy - z jeziora Jagodne na północ
Po około sześciu godzinach jazdy via stolica meldujemy się u sołtysa we wsi Jagodne Wielkie. Dziwny a raczej ciekawy gość. Taki bezpośredni... (wiadomo o co chodzi? nie? no to może kiedyś wytłumaczę). Pokazuje nam łódkę zacumowaną na bojach. S/Y Haze (zając) to jacht typu Venus.

Dziwny rower dziwnego sołtysa.

Razem z Patrycją na rowerku wodnym (tak samo dziwnym jak i jego właściciel - żeby płynąć do przodu to trzeba pedałować do tyłu...) płyniemy po to koromysło. Kilka minut trwało zanim go - "zająca" (pedałując do tyłu) ściągnęliśmy.
Teraz czas na przedstawienie załogi:
1. Kacper - lat 7, wiec tylko może się przyglądać
2. Patrycja - ale tylko do Giżycka
3. Martyna
4. Marzena
5. Henryk (czyli ja)
Pakowanie bambetli potrwało jakąś godzinkę i już o jedenastej odpalamy silnik i odchodzimy od pomostu. Płyniemy w kierunku kanału Kula. Przed nim jednak trzeba położyć maszt.

Z położonym masztem płyniemy do kanału. p> Jacht jest to tego przystosowany. Ma tzw "patent" do kładzenia masztu. Niewielkimi siłami udaje się to nam zrobić. Kanałek króciutki. Najkrótszy ze wszystkich kanałów na WJM. Może 50m.
Przed dziobem jezioro Boczne.

Wpływamy teraz na jezioro Boczne. To taka odnoga jeziora Niegocin. Kiszka mająca około dwóch kilometrów długości. Czas postawić maszt i wciągnąć nań trochę płótna. Ruszamy. Wiatr nam pasuje. Wieje z kierunku SW z siłą do 2B. Luzik. Nasz dzisiejszy cel to Giżycko i ile się da na północ od niego. Mijamy port w Rydzewie. Spory. I ładny. Widać, że kilka... tysiaków zainwestowanych. Za niedługo wchodzimy na Niegocin. Teraz zwrot na północ. Przed dziobem ponad dziesięć kilometrów. Wiatr się nieco wzmaga. I bardzo dobrze. Na wysokości Wilkas wiało jako tako i przestało. Za to słoneczko nas pięknie wysmażyło. Szukamy stawy oznaczającej wejście do Kanału Giżyckiego (Łuczańskiego ). Jest!. Kładziemy maszt i wchodzimy do kanału. Teraz musimy czekać przed mostem obrotowym. Jedyny taki w Europie a być może i na świecie. Łapiemy się do pali i czekamy.

Bez komentarza...

Trochę to trwało ale się doczekaliśmy. Most się otworzył a przed nami otworzyła się... również wizja wiosłowania.

Po kolei oczekujące łódki idą za most

Silnik zdechł. Benzyna jest a on powiedział NIE! Na szczęście zanim się zbuntował to nabraliśmy trochę prędkości. Po którymś z rzędu szarpnięciu odpalił. I znowu popracował kilkadziesiąt sekund i cisza. Tak kilka razy. Z lewej strony kanału pokazał się port ŻM. Nie ma czasu na kombinowanie. Lewo na burt i wchodzimy. Silnik definitywnie stanął. Z rozpędu kieruję się do nabrzeża... ale nie. Wyskakuje bosman a raczej trzygłowy cerber i krzyczy trzema gębami, żeby do innego nabrzeża dobić. No cóż. Pagaje w dłonie i razem z Martyną naginamy. Udało się. Teraz PAN (ważny) stróż: -że nie wolno, że to i owo... - panie.... silnik wysiadł nie ma możliwości pozostania w kanale gdy jest tam taki ruch. A on na to - że muszę uzyskać zgodę kapitana portu. Mam nadzieję, że to normalny człowiek/żeglarz więc się udaję do niego i okazuje się, że nie ma problemu. Awaria to awaria a taka mała łupinka jak s/y Haze nie zakłóci pracy portu. Okazało się jednak (to było przypuszczenie, które się zmaterializowało), że pompa nie zasysa benzyny ze zbiornika bo silnik jest pochylony do tyłu i zbiornik nie jest poziomo. Jest jeszcze jeden dobry aspekt tej sprawy. Mianowicie w porcie (okazało się, że w tym porcie) mamy pozostawić Patrycję, która po zmianie jachtu płynie na dwutygodniowy rejs. Jej nowy przydział to s/y Błękitny Gryf. Prawie dziesięciometrowy jacht należący do Natura-Tour. Stoi w kącie portu. Zapoznajemy się ze sternikiem tego jachtu. Mariusz (sternik z Błękitnego Gryfa) to całkiem klawy gość. Gadka "o szmatkach" a ja biorę kanister i zasuwam do stacji Orlenu. Kawał drogi bo jest przy wejściu do kanału. Jak pamiętacie serial "Przystań" to Orlen ma swoja siedzibę przed wejściem do budynku w którym zrobiono kilka scen do tego filmu. Kupuję piątkę z olejem (do dwusuwa) i wracam. Czas się żegnać. Zostawiamy Patrycję i s/y Błękitny Gryf w porcie i ruszamy na kanał w kierunku jeziora Kisajno. Pokręciliśmy się jeszcze trochę i około szesnastej wpływamy do przystani Neptun. Niby miało być tylko na godzinkę aby zrobić zakupy ale okazało się że zostaniemy tu na nocleg. Aby dojść do Biedronki i z powrotem potrzeba dwóch godzin. Jest już za późno aby szukać czegoś innego. Robimy oberka (obracamy się rufą do pomostu) a dziób stawiamy na boi.

Kolacja czeka… a Kacper nie jest głodny

Będzie można bezproblemowo schodzić na pomost. Ceny nawet przystępne:
Cumowanie na 1h = 5 zet.
Za każdą następną = 5 zet
Nocleg w łodzi = 18zet (dopłacamy tylko ósemkę)
Natryski =10zet/osoba (jak zwykle drogo)
Toaleta = 1zet (od 22 do 6 = 0zet)
Komary = 0zet (to była jakaś promocja tego wieczoru?)
Przystań ładniutka ale na brzegu stoi taki duży baner LED, który świeci całą noc. Do stu tysięcy beczek zjełczałego rumu... prosto w luk kabiny.

Dzień drugi - Z przystani Neptun na północ na jezioro Kisajno
Tak koło dziesiątej (chyba prawie na pewno wstało akurat słonce) rzucamy cumy i od razu na żaglach obieramy kurs na Mamry. Mamy jednak mocne postanowienie: trzeba znaleźć jakieś kąpielisko. Słońce już od rana dopala niemiłosiernie. Wczoraj nas podpiekło a dziś wychodzi na to, że dokona dzieła zniszczenia. Wiaterek zgrabnie pcha nas w wybranym kierunku. Opływamy jedną, drugą...trzecią wyspę na Kisajnie ale nie ma możliwości dobicia do brzegu. Rzucam okiem na mapę. Jest Zatoka Pierkunowska. Przypominam sobie, że już w roku ubiegłym czytałem locję jeziora i był tam opis plaży w Pierkunowie do której można dobić. To nie jest daleko. Już po godzinie wyłania się zza cypla miejscowość Pierkunowo (5-6 km na północ od Giżycka). Robimy zwrot i kierujemy się bezpośrednio na plażę. Stoi tu już dwa jachty. Zrzucamy żagle i dalej, powoli na silniku, wbijamy się w zatokę. Według mapy jest płytko. Teraz tylko ważne jak głęboko w zatokę da nam się wejść. Opieramy się o dno w odległości 3m od brzegu. No cóż, Venuski mają taką konstrukcję, że nawet z podniesionym mieczem mają czterdzieści centymetrów zanurzenia. Wiążemy się rufą do słupka ogrodzeniowego i za dziobem rzucamy kotwicę. Do obiadu nikt z wody nie wychodzi.

Płycizna sięga ponad 200m w jezioro

Po obiedzie stawiamy żagle z zamiarem wpłynięcia na Mamry właściwe (Jezioro Kisajno zaliczane jest jako część zlewiska Mamry). Jest jednak późno a przed nami kilka mil żeglugi. Odpuszczamy i wracamy na plażę Pierkunowską z zamiarem spędzenia tam nocy. I jakby wszystko było cacy to by było za dobrze. Mamy awarię miecza. Zerwał się jego fał z windy. Trzy godziny mija zanim podciągam opadnięty pionowo miecz i dobijam do plaży. Awarię mam usuniętą około dwudziestej. Fał nawinięty na windę działa już prawidłowo.

Zachód słońca nie wróży dobrej prognozy na jutro

Komary atakują po zmroku całymi eskadrami. Jest niemożliwie duszno Jeszcze długo słychać było następujące teksty:
- a sio bydlęta!
- jecie mnie jak kotleta
Wybijanie kolejnych eskadr atakujących komarów nic nie daje. Koło północy komary poszły spać po nasyceniu swych brzuszków, ale tylko po to aby od wschodu słońca przypuścić kolejny atak aby wyssać z nas resztę krwi...
Jedynym minusem tego miejsca były komary
Plusy:
1. blisko sklep
2. toj-toj na plaży
3. żadnych opłat klimatycznych
4. spokój i cisza
5. nie ma telebimu LCD (chociaż może jakby był to by te komary na nim siedziały - w Neptunie nie było jeszcze tak źle)
Dzień trzeci - z Zatoki Pierkunowskiej do... Zatoki Pierkunowskiej

Ruszamy zaraz po śniadaniu na północ. Ile się tylko da z założeniem, że pomimo tych komarów być może znów tu przenocujemy. Prognoza pogody informowała, ze wzrośnie prędkość wiatru od 30km/h. I już od rana było niezłe dymanko. Przy tej sile wiatru szybko wchodzimy na jezioro Dargin. Robimy zwrot na wschód (tam przecież musi być jakaś cywilizacja). Przed nami wyspy Poganckie. Planujemy je opłynąć i wrócić na południe. Tymczasem widać od zachodu nadciągający front atmosferyczny. Sine a wręcz czarne niebo zbliża się do nas i nie wróży to nic dobrego. Robimy zwrot przez rufę i zmykamy pod Kanał Sztynorcki. I na pewno wiatr wiał więcej niż 30km/h. Odpuściłem gdy z grota wytrzepało nam listwę usztywniającą lik tylny. Nie da się iść ostro na wiatr do Sztynortu bo grot grozi rozdarciem. Brak listwy powoduje nieprawidłową jego pracę. Zwijamy foka i kierujemy się na południe. Przed nami około dwóch mil do zatoki Pierkunowskiej. Dobrze dla nas, że wiatr zmienia kierunek na NW. Jednym halsem wchodzimy do zatoki i stajemy przy brzegu. Rzucam kotwicę dalej niż wczoraj i staję dalej nieco od brzegu. Okazało się to słusznym rozwiązaniem. Koło nas stoi taka sama Venus. Ale to my będziemy na wygranej pozycji. Tymczasem zrywa się niezła nawałnica i fala osiągnęła nieco mniej niż metr. To wystarczy aby wrzucić sąsiada na brzeg. A nasza kotwica trzyma prawidłowo. Odbijacza użyłem jako bojrep i mogę ją obserwować. Nie pełznie.[color=green][b]Dzień trzeci - z Zatoki Pierkunowskiej do... Zatoki Pierkunowskiej[/b][/color] Ruszamy zaraz po śniadaniu na północ. Ile się tylko da z założeniem, że pomimo tych komarów być może znów tu przenocujemy. Prognoza pogody informowała, ze wzrośnie prędkość wiatru od 30km/h. I już od rana było niezłe dymanko. Przy tej sile wiatru szybko wchodzimy na jezioro Dargin. Robimy zwrot na wschód (tam przecież musi być jakaś cywilizacja). Przed nami wyspy Poganckie. Planujemy je opłynąć i wrócić na południe. Tymczasem widać od zachodu nadciągający front atmosferyczny. Sine a wręcz czarne niebo zbliża się do nas i nie wróży to nic dobrego. Robimy zwrot przez rufę i zmykamy pod Kanał Sztynorcki. I na pewno wiatr wiał więcej niż 30km/h. Odpuściłem gdy z grota wytrzepało nam listwę usztywniającą lik tylny. Nie da się iść ostro na wiatr do Sztynortu bo grot grozi rozdarciem. Brak listwy powoduje nieprawidłową jego pracę. Zwijamy foka i kierujemy się na południe. Przed nami około dwóch mil do zatoki Pierkunowskiej. Dobrze dla nas, że wiatr zmienia kierunek na NW. Jednym halsem wchodzimy do zatoki i stajemy przy brzegu. Rzucam kotwicę dalej niż wczoraj i staję dalej nieco od brzegu. Okazało się to słusznym rozwiązaniem. Koło nas stoi taka sama Venus. Ale to my będziemy na wygranej pozycji. Tymczasem zrywa się niezła nawałnica i fala osiągnęła nieco mniej niż metr. To wystarczy aby wrzucić sąsiada na brzeg. A nasza kotwica trzyma prawidłowo. Odbijacza użyłem jako bojrep i mogę ją obserwować. Nie pełznie.

Wiatr już nieco osłab ale rozpędzona na jeziorze fala wrzuciła już naszego sąsiada na brzeg

Jesteśmy ustawieni rufą do fali i tylko co jakiś czas ciśnie nami o dno jeziora. A sąsiad już stoi bokiem a raczej leży na brzegu. Będziemy później we czterech się wytężać aby go zepchnąć. Venus waży około tony, no może nieco więcej. Daliśmy radę. A nasz Zajec luzik... Do wieczora pogoda deszczowa. Ale w końcu deszcz ustaje. Temperatura wody wyższa niż powietrza. Jest dobra strona tej pogody. Komarów ZERO. Jakieś pojedyncze egzemplarze. Jeszcze tylko w nocy gdzieś przechodziła grupka młodych "szczurów lądowych", ale poza głośnym zachowywaniem się to nic ich nie interesowało.

Dzień czwarty (dramatyczny) - z Zatoki Pierkunowskiej na jezioro Jagodne
Plan jest prosty. Nie mamy czasu. O dziewiątej ruszamy na silniku w kierunku Giżycka. Trzeba odstawić Martynę na pociąg (ona wraca do domu a my jeszcze będziemy się "bujać" na Mazurach przez następne dziesięć dni w oczekiwaniu na koniec rejsu Patrycji). Kisajno gładziutkie jak pupcia niemowlaka. O stawianiu żagli nie ma co myśleć.

Taka piękność stała przed kanałem

Po godzinie kładziemy maszt i wchodzimy do kanału Łuczańskiego. Stajemy na cumach w oczekiwaniu na otwarcie mostu obrotowego. Nie trwa to długo. Most otwierają o konkretnych godzinach na trzydzieści minut. Przestawiamy się za most i czekamy. Pociąg ma być coś koło południa. Lecę do sklepu żeglarskiego aby uzupełnić straconą dnia poprzedniego listwę. Nie ma... lecę do żaglomistrza... nie ma, lecę do innego żaglomistrza... nie ma. Dopiero w takim niepozornym sklepiku o wymiarach 3x4m jest szeroki wybór. Kilka zet kosztuje. Jeszcze tylko trzeba na końcu wywiercić otwór aby to zamocować w żaglu. Przed jednym ze sklepów widzę że coś remontują i mają wiertarkę. Bez zbędnego tłumaczenia robię otwór i wracam na "Zajca". Teraz tylko bankomat na uzupełnienie kasy i żegnamy się z Martyną. Ruszamy w kierunku Niegocina. Im bliżej wyjścia z kanału tym gorzej to wygląda. W kanale po wierzchołkach drzew ledwo coś wiało a tu u wyjścia zadyma. Już od ostatniego (kolejowego) mostu w kanale jest fala przybojowa. Widzę, że masztu już dziś nie postawimy. Silny południowy wiatr (a płyniemy właśnie na południe) uniemożliwi nam żeglowanie a braki w załodze też mają znaczenie. Postanawiam wejść jeszcze do kanału Orlenu i uzupełnić benzynę. Przejście przez Niegocin może być trudne i długotrwałe a nasz dwusuwowy silnik zżera pięć literków na maksymalnych obrotach przez godzinę. Nam się szykuje jazda pod wiatr i wysoką falę. A w kanale Orlenu fala jeszcze wyższa niż na Łuczańskim. Łapiemy się do nabrzeża a fala chce nas na brzeg wyrzucić. Nie wiem co robić: czy trzymać łódkę aby zapobiec uszkodzeniu o betonowe nabrzeże czy też lecieć z kanistrem. Odbijacze nie pomagają. I teraz nastąpiło najgorsze. Fala wpychając nas w głąb kanału wepchała nas jednocześnie na płyciznę. A ja nie podniosłem steru. Nastąpiło uderzenie o dno. Na szczęście jarzmo steru wytrzymało. (Strach pomyśleć co by się stało jakby nie wytrzymało). Wskakuję na pokład i podciągam fał płetwy sterowej. Jest już lepiej bo płycizna złagodziła też falowanie i mogę napełnić kanister. Ale teraz trzeba wyjść z jezioro. Ledwo, ledwo na maksymalnych obrotach Venus dała radę. Przed nami dziesięć kilometrów rozszalałego jeziora. Na wszelki wypadek mocuję dodatkowo leżący na krzyżaku maszt i rozpoczynamy sztormowanie. I teraz dodam dramaturgi: widzę przed dziobem że na naszym kursie jest sporo jachtów. Jakieś regaty. Do tego jak odbiję lekko w prawo to mam przed sobą mieliznę obejmującą cały środek jeziora.

Za rufą zostało Giżycko.

Trzeba jeszcze w prawo w kierunku na Wilkasy dać ale teraz juz nie idziemy pod falę tylko mamy ją nadbiegającą od lewej po kątem jakieś 30 stopni. Dziób podnosi się na fali i opada głęboko a wkoło rozbryzguje się piana. Dyma a stan jeziora to coś koło 3-4stB. Gdybyśmy mieli więcej czasu to bym poczekał w przystani koło Orlenu a tak to daje polecenie włożenia kapoków i sam potulnie się w niego ubieram. Venus ciężka i ze sporym balastem poniżej linii wodnej (stąd to głębokie jak na jacht zanurzenie). Nie ma obawy wywrotki ale przechyły przekroczyły 25 st (jest zamontowany na jachcie przechyłomierz) co np. Kacpra bawi ale Marzena z obawą spogląda to na mnie to na jezioro... Na środku jeziora musimy uzupełnić zbiornik benzyny. Silnik zżera... Ustawia nas na chwilę bokiem do fali i jest fajnie . Im bliżej południowego brzegu tym jezioro łagodnieje. Wchodzimy na jezioro Boczne. Jeszcze dwie mile i będzie kanał Kula. Tymczasem mija nas "erka" na sygnale. Taki ponton koloru pomarańczowego z dwoma byczastymi silnikami. Rwie w kierunku Jagodnego z całą mocą swoich siników (potem się okazało, że gdy my sztormowaliśmy po Niegocinie to na Jagodnym przewrócił się jacht). A chwilę za nią (erką), na takim samym pontonie tylko czarnego koloru, pędzi WOPR. Z lekka zwalniają koło nas i dają polecenie płynięcia do brzegu. Podnoszę rękę, że zrozumiałem a oni przyspieszają i znikają w czeluści kanału. Znowu daję cała naprzód i pakuję się w szczelinę w trzcinie. Stoją już tu dwa jachty. Ja mam położony maszt to lepiej mi będzie stanąć rufą do brzegu pod zwisającymi gałęziami drzew, a i będzie można zejść na brzeg. I zdążyłem tylko dowiązać łódź do drzewa, gdy zaszumiało, zahuczało... Nawałnica trwała krótko. Może było to trzy, może pięć minut. I cisza. A za niedługo wyszło nawet słońce. Odbijamy od brzegu. Przed nami ostatni odcinek rejsu. Kanał Kula a za nim zatoczka jeziora Jagodne. Na pomoście czeka już na nas następną załoga. Jeszcze tylko sprzątanie jachtu i nowy szyper odbiera klucze, przyjmując tym samym jacht pod swoja opiekę.
Do zobaczenia w przyszłym roku na szlaku. Ahoj!
PS na koniec filmik poglądowy: Jak nie należy wpływać do śluzy

Filmik jest mojego autorstwa i został umieszczony na koncie Martyny. Zrobiłem go kilka dni później będąc na wczasowisku w Rucianym-Nidzie. Czekaliśmy na Błękitnego Gryfa, który stał gdzieś na końcu kolejki. Śluzowali się dopiero po około 4 godzinach oczekiwania. Ale Guzianka tak właśnie ma, że trzeba sporo czasu stracić. Ja na miejscu armatorów, po obejrzeniu tego filmiku poważnie bym się zastanowił komu oddać jacht w czarter.

fot. Henryk Olech.

 
 
  O Klubie| Główna | Szkolenie | Rejsy | Regaty Świętojańskie | Ogłoszenia | Linki | Kontakt  
   
Copyright 2007 Home & AlmSun &  TGV& AlmSun &  ŻKM BRYZA